sobota , 18 marzec 2023
Fanów
Użytkowników
Subskrybentów
Niespełna rok temu w cyklu moich recenzji na łamach DJ’s Magazine zagościł po raz pierwszy Richard Mowatt bardziej znany jako Solarstone. Richard to brytyjski DJ i producent muzyczny od wielu lat wierny gatunkowi trance. Znany ze swoich kompilacji pod nazwą „Pure Trance”. Autorski materiał Mowatta został podzielony na trzy części, z których pierwsza nosi tytuł „.—-”, co w alfabecie Morse’a oznacza po prostu „1”, a druga nad którą pochylimy się teraz pt. „..—” jest niczym innym jak kontynuacją trancowych pomysłów pod znakiem alfabetu Morse’a.
O pierwszej części w podsumowaniu pisałem „Album bardzo krótki, a zarazem bardzo bogaty w doznania. Album z dźwiękami których można słuchać bardzo długo i z wokalami których lepiej by nie było. Album świetny i zarazem pozostawiający niedosyt oraz pole do polemiki. Album bez wątpienia tracowy i spójny, ale czy do końca we właściwym kierunku? Pełen emocji i sprzeczności, po prostu album który pokazuje, iż trance żyje”. A jaki jest album drugi? O tym poniżej.
Tracklista:
01. Midsummer Nights
02. Shards
03. Thank You
04. I Want You Here (with Thea Riley)
05. Shield Pt. II
06. This Is Where It Starts (with Jonathan Mendelsohn)
07. Motif
08. Without You (with Meredith Call)
„Midsummer Nights” – track rozpoczynający album to od samego początku przyjemna melodia, pełna subtelnego piano która delikatnie przyśpiesza po intro. Numer stonowany w swojej wzniosłości z melodią która szybko zapisuje się w świadomości odbiorcy. W środkowych frazach pięknie płynące dźwięki – aż chce się słuchać. Bardzo dobre przywitanie się ze słuchaczem.
„Shards” – intro bardziej gitarowe, zadziorne, a rozwinięcie równie przyjemne jak w poprzedniej propozycji. Tutaj także mamy do czynienie z chwytliwą melodią i pytanie czy potrzebnym wokalem, który nadmiernie przesładza utwór.
„Thank You” – słuchając pierwszych dźwięków skojarzyłem numer z kościelnym klimatem. Na szczęście pierwsze przemyślenia nie zawsze są trafne. Melodia początkowo zbyt delikatna gdy nabiera tempa staje się pierwszoplanowym aktorem w tej kompozycji. Może nie tak chwytliwie jak w dwóch poprzednich nagraniach, ale dalej mamy do czynienia z bardzo dobrym materiałem muzycznym.
„I Want You Here (with Thea Riley)” – intro przechodzi bez większego echa by w rozwinięciu poczuć zniesmaczenie wokalem. Instrumentalnie jest jakiś pomysł na track, tylko pytanie czy Thea Riley nie zabiła całkiem przyjemnego numeru.
„Shield Pt. II” – pierwsze frazy zupełnie znajome co każe urwać punkty kompozycji. W sumie jest to jednak wrażenie złudne, gdyż później mamy do czynienia z frazą która jest muzycznym eksperymentem, a następnie wyraźnym bass line który jeszcze bardziej zakręca mnie w odbiorze tego utworu. Dziwny misz masz do którego trudno mi się przekonać.
„This Is Where It Starts (with Jonathan Mendelsohn)” – przyznam, że był to ten kawałek na który na tym albumie najbardziej czekałem. Żywa, energiczna propozycja z jednak nie pasującym mi wokalem. Track który utwierdza mnie w przekonaniu, iż Solarstone najlepiej wypada w instrumentalnych wersjach.
„Motif” – emocjonalne intro pobudza moje zainteresowanie tą kompozycją. Czekam niecierpliwie na rozwinięcie utworu i się nie zawodzę. Odrobina mroczniejszego grania doskonale robi temu albumowi. Solarstone ukazuje tutaj głębie i odcienie muzyki trance.
„Without You (with Meredith Call)” – nim się spostrzegłem znalazłem się przy ostatnim utworze którego odsłuch na dobrą sprawę mógłbym sobie podarować. Zniesmaczony dotychczasowymi wokalami nie wierzyłem w Meredith Call i miałem rację. Co najwyżej średnia kompozycja nie mająca szans na poważne zaistnienie w mojej świadomości muzycznej.
Album którego słuchanie z racji ilości tracków przebiegło szybko, ale nie do końca tak bogato jak tego oczekiwałem. W przypadku pierwszej części zdecydowanie więcej było emocji i udanego eksperymentu dźwiękowego. Utwierdziłem się w przekonaniu, iż instrumentalnie Solarstone to dalej solidna marka wśród producentów muzyki trance, lecz zabrakło tutaj przysłowiowej iskry. Ocena dostateczna z plusem postawiona z premedytacją, gdyż więcej oczekuje po trzeciej części.
Recenzja ukazała się w lipcowo/sierpniowym 158/159 numerze DJ’s Magazine Polska.
28 listopada 2020
28 marca 2020
19 stycznia 2019
17 września 2018